Licencja na sprzęt do zabijania

Jedną z rzeczy, które nieprawdopodobnie mnie wkurzają w RPGach, jest branie pewnych rzeczywistych trademarków i przylepianie ich na jakimś szajsie, który z daną firmą nie ma nic wspólnego, a czasami nawet wykorzystuje w futurystycznym systemie markę martwą od lat już w czasach publikacji podręcznika. Większość autorów robi to na odpierdolsie, zmieniając jedną literkę bądź cyferkę i nawet nie zastanawiając się, co ona znaczy. Jeśli idzie o imiona i nazwiska, też czasami zdarza się zrobić jakąś mniejszą lub większą głupotę, jak nazwanie pannicy z młotkiem „Wielką Krową” (大牛 – O-Ushi) i jest to ta sama kategoria, ale do rzeczy.

Przede wszystkim: Gordon fucking Ingram. Facet swoje genialne zabawki projektował w latach 60., a produkowały je różne drobne firmy, które prędzej czy później wypadały z interesu. Co z tego, że jego pistolet maszynowy M-10 (i mniejszą wersję, M-11) produkowało MAC (Military Armament Corp.), Cobray/SWD/Leinad/chuj wie jak ta firma się teraz nazywa, skoro i tak wszystkie wydusiła któraś z poronionych (i prędzej czy później spacyfikowanych) ustaw ograniczających posiadanie broni? Przede wszystkim, nazwa „MAC-10” nie jest oficjalna. Oficjalnie rozpylacz nazywa się M-10, a to, że ktoś w papierach się rozpędził i zamiast „MAC M-10” wpisał „MAC-10” to zwykła biurowa pomyłka, powielona w kilku tysiącach egzemplarzy – żaden to wielki problem, i tak zwykle się w przypadku broni wojskowej podaje nazwę producenta, przykładem „Beretta M-9” (czyli, po cywilnemu, Beretta 92FS). Poza tym, znając amerykańską podatność na choroby cywilizacyjne, pewnie Gordon Ingram się już ładnych parę lat temu przekręcił i nic nowego nie zaprojektuje. Stąd nie ma szans na „Ingrama MAC-14” (CP2020) czy „Ingram Smartgun X” (Shadowrun). Macie tyle fikcyjnych firm, zawsze można wepchnąć na listę małogabarytową PM’kę robioną przez którąś z nich. „Militech Auto-10” czy „Ares Reaper” brzmią równie dobrze albo nawet lepiej.

Następny przystanek: Colt. Ta firma tak dostała marketingowo w dupsko, że w 2020 czy 2070 roku najłatwiej będzie kupić jakiś używany „vintage model”, czy to rewolweru, czy mojej ukochanej 1911’tki. Po pierwsze, na początku lat 90. czteroletni strajk pracowników fabryki doprowadził firmę do bankructwa i prób reanimacji po przejęciu przez inwestora. A po drugie, biorąc pod uwagę, że kopie 1911’tki i M16 według wojskowych specyfikacji trzaska kilka różnych firm, które bardzo łatwo mogą wygryźć Colta z rynku na amen, czarno widzę przyszłość tej firmy.

Rzecz trzecia: UZI. Major Uzi Gal kopnął w kalendarz osiem lat temu, a swój legendarny pistolet maszynowy zaprojektował w latach czterdziestych. Zamiast próbować dokładać kosmetyczne usprawnienia do starocia, lepiej po prostu zaprojektować albo kupić coś nowego. Irlandczycy przesiedli się na MP7 Hecklera, Hindusi na P90, teraz Uzi używa tylko Izrael (z poczucia patriotyzmu) i szeroko pojęty Trzeci Świat.

Kałasznikow. Błagam, wy się odpierdolcie od Michaiła Timofiejewicza. Facet żyje w Iżewsku z kiepskiej emerytury i jest już sędziwym starcem. Na szczęście w branży działa jego syn Wiktor, autor całkiem udanego AK-107, ale uprzedzam – za każdym razem, kiedy ktoś przekręca jego nazwisko, Bóg zabija kotka. Mojej koleżance zdechły już dwa. Chcecie jej znowu zrobić przykrość?
Poza tym, nie jednym Kałasznikowem rosyjski przemysł zbrojeniowy stoi. Pechowo, większość inżynierów – Nikonow, Kokszarow czy panowie z tulskiego KBP – „lubi te piosenki, które już zna” i na pierwszy rzut oka za cholerę nie idzie odróżnić Abakana od Kasztana i obydwu od Kałacha. Wyjątkiem może być Aleksander Szewczenko, który sprawy ergonomii swojego nowego wynalazku powierzył studentowi Andriejowi Owsiannikowowi, czego efektem jest futurystyczny samopowtarzalny karabin Sarycz (Myszołów) – jasne, wygląda toto jak nieślubne dziecko FN F2000 i XM8 które za długo grało w Halo, ale taki tej sytuacji plus, że nie jak Kałach! Zresztą my też nie gęsi i potrafimy zaprojektować coś, co nie jest Kałachem.

Podmienianie literki czy cyferki w oznaczeniu broni to tani chwyt, który nigdy nie działa. Weźmy, na ten przykład, taki FN-RAL (CP2020) – w oryginale, skrót FAL oznacza Fusil Automatique Leger, czyli „lekki karabin automatyczny”, a co kurwa ma oznaczać to „R”? Shadowrunowe FN HAR idzie jeszcze jakoś rozwinąć – „HAR” może oznaczać „Heavy Automatic Rifle”, ale podmienić jedną literkę i szlus? Bitch, pleeeease. Tak samo rzucanie argumentem „oparty na sprawdzonym wzorze!” w przypadku czegoś, co za cholerę nie przypomina (popularnego) modelu istniejącego w rzeczywistości, mimo iż powinno (H&K MP5TX z Shadowruna). Albo na odwrót – przerysowywanie na żywca bądź z kilkoma kosmetycznymi gubbinsami istniejącej broni i wpieranie ciemnemu ludowi, że to coś futurystycznego (ilustracja FN RAL przedstawia brytyjskie L85 z celownikiem SUSAT). Jeżeli jeden Ruski z kitką był w stanie wymyślić coś całkiem nowego, to przepraszam bardzo, fail jak skurwi syn.

Co ciekawe, wśród tak wykorzystanych nazw nigdzie nie pada ani Springfield, ani Smith & Wesson (chyba, że chodzi o rewolwery), gdzie obie te firmy mają spory potencjał rynkowy. Wątpię, żeby to miało związek z kwestiami znaków handlowych, bo markami Heckler und Koch czy Fabrique Nationale autorzy rzucają na lewo i prawo, nie przejmując się prawnikami – raczej chodzi o to, że usłyszy taki jeden baran z drugim hasło „Springfield”, zrobi „Eee…” i odpowie dumnie „Simpsonowie!”, a Smith & Wesson kojarzy mu się tylko z rewolwerem Brudnego Harry’ego.

Dodaj komentarz